Film Kurosawy obejrzałem długo po nagraniu go sobie na płytę z telewizji. Bałem się, że trudno mi będzie go wytrzymać – kino japońskie z reguły bywa trudne do oglądania, po dwugodzinnym seansie widz czuje się, jakby obejrzał trzy lub czterogodzinny film. Tym razem jednak doznałem bardzo miłego rozczarowania. Przede wszystkim opowieść Kurosawy o przyjaźni carskiego kapitana, przewodzącego dwóm kolejnym misjom badawczym w Usuryjskim Kraju, i starego myśliwego-koczownika z plemienia Goldów, który służył mu za przewodnika po tajdze, jest piękna z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że jedną z głównych ról, na równi z aktorami, gra urzekająca, dzika i groźna zarazem przyroda rosyjskiego Dalekiego Wschodu – niezwykle efektownie fotografowana, co warto dodać. Po drugie w centrum filmu Kurosawy stoi tytułowy bohater, który jest nie tyle ,,dobrym dzikusem’’, co przepełnionym dobrocią i głębokim szacunkiem dla wszystkiego, co żyje, człowiekiem. W duecie z również bardzo dobrym i prawym rosyjskim kapitanem daje widzom wspaniałą lekcję humanizmu. Niewiele jest filmów, które sprawiają, że oglądający je może stać się lepszym. Dersu Uzała właśnie do nich należy.