Cóż, może mój umysł jest już wypaczony obowiązkowymi hollywoodzkimi happy endami, ale po obejrzeniu tego filmu poczułam się jak oszukana... Rozumiem, że jest on przesiąknięty egzystencjalizmem (swoją drogą fabuła opiera się na schemacie nieco podobnym do "Dżumy" Camusa), ale zakończenie jest moim zdaniem zbędne i nachalne, trochę jakby ktoś próbował mi siłą wepchnąć "Byt i nicość" do gardła :P Absurd egzystencji został już dość dobitnie pokazany poprzez śmierć Luigiego i Bimby, którzy zginęli ot tak, krótko po pokonaniu trudnej przeszkody z ogromnym wysiłkiem i ryzykiem. Nie trzeba było jeszcze dodatkowo zabijać Maria, życie nie jest aż tak beznadziejne! :D Nawiasem mówiąc, byłoby może większą ironią, gdyby spłonął od papierosa, którego podali mu robotnicy, kiedy był cały upaprany ropą naftową...