Dla widzów z Ameryki Łacińskiej może być obraźliwy, chociaż trudno oskarżyć go przeinaczanie historii, raczej wyolbrzymianie. Odnoszę wrażenie, że można zarzucić skupienie się na składaniu ofiar z ludzi i zabijaniu jako sporcie. Fakt, że o cywilizacjach Azteków, Majów i Inków zbyt mało, aby to oceniać.

Abstrahując od polowania na człowieka, który mimo takich obrażeń nie tylko chodzi, ale biega to motyw, że zwierzyna stała się myśliwym, gdy wróciła na swoje terytorium był znośny. Najciekawsze jest jednak symboliczny kres Imperium Majów. Łowcy zapominają o swoim małym zatargu, gdy zrozumieli, że są świadkami końca świata jaki znali. Oto wyższa cywilizacja przybyła, aby ocalić indian od ich prymitywnych wierzeń i zacofanej społeczności. Hiszpanie jawią się nie jako konkwistadorzy, którzy przybyli, aby ich złupić i pozabijać, ale jako zbawcy od tego, co już oglądaliśmy. Jest to ciekawy obrót, bo dotychczas filmy spod znaku Kolumba działały tak, że wiemy kim są podróżnicy, a tubylcy są zagadką, tak zobaczyliśmy film z perspektywy krwawej i zacofanej cywilizacji Majów, a przybycie Europejczyków jako zaskakujący finał.

Plusem jest sama tematyka, czytelne sceny, od dzikiej dżungli, emancypowanej stolicy i przybycia Europejczyków. Zbytne oparcie się na scenach jak ze slashera obniża jednak ocenę.